Katecheza 1 - styczeń 2021
Święty Józef - Mąż wiary!

Wielu ludzi dzisiaj mówi o swojej wierze, czy jednak zawsze mamy do czynienia z ludźmi wierzącymi, których możemy uczciwie nazwać ludźmi wiary? Św. Józef, którego rok jubileuszowy rozpoczęliśmy 8 grudnia 2020 roku, został nazwany Mężem Wiary. Przez kolejne katechezy będziemy próbować przyjrzeć się osobie tego świętego i jego postawę wiary zaproponować współczesnym osobom wierzącym. Św. Mateusz w swojej Ewangelii, pisząc rodowód Pana Jezusa, zaczyna od słów: Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama, a kończy: Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem (Mt1). Choć w całym rodowodzie znajdziemy ludzi różnego pokroju i „świętości”, to jednak na początku i na końcu tej genealogii są dwaj mężowie, na których wierze Bóg zrealizował swój odwieczny zamysł: Abrahama i Józefa. Jeżeli Abrahama nazywamy ojcem wiary ponieważ całkowicie zaufał Bogu, wbrew ludzkiej logice myślenia, co podkreśla list do Rzymian: On to wbrew nadziei uwierzył nadziei. I nie zachwiał się w wierze. I nie okazał wahania ani niedowierzania, co do obietnicy Bożej, ale się wzmocnił w wierze. Oddał przez to chwałę Bogu (Rz 4), to jak nazwać Józefa, który wypełnia to, co w historii Abrahama było tylko zapowiedzią przyszłych wydarzeń zbawczych, było figurą?

Kiedy Kościół nazwał Św. Józefa Światłem Patriarchów – takim wezwaniem modlimy się w litanii – wydaje się, że postawił go przed Abrahamem, jakby chciał przez to ukazać, że choć wiara Abraham jest ogromna, to jednak Józef postawił jeden krok dalej w zawierzeniu Bogu. Jaka jest zatem wiara Józefa i co oznacza dla nas? Św. Józef zasadniczo pojawia się tylko w tak zwanej Ewangelii Dzieciństwa Pana Jezusa lub – jak korygował to stwierdzenie O. Tarcisio Stramare – w Ewangelii Życia Ukrytego. Potem znajdziemy już tylko wzmiankę o Józefie, zdumionych mądrością Jezusa ludzi, którzy pytają się: Czy nie jest to syn Józefa? (Łk 4) lub: Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? (Mt 13). Ewangelia Życia Ukrytego, która zasadniczo przekazuje nam prawdę o narodzeniu Syna Bożego oraz jeden epizod z jego dzieciństwa, kiedy miał lat 12, ukazuje także postać św. Józefa, któremu Bóg Ojciec zlecił misję bez precedensu. Misja ta nie polegała tylko na trosce o byt doczesny i odpowiedzialność za Syna Bożego i Jego Matkę.

Misja, którą otrzymał Józef, polegała na tym, że miał być tu na ziemi prawdziwym ojcem Dziecka, które nie jest jego Dzieckiem, i nie jest Dzieckiem żadnego innego mężczyzny, a jednoczenie jest Dzieckiem jego żony! W ten sposób swoją decyzją, jako pierwszy z ludzi, miał wyznać wiarę i zostawić świadectwo wobec wszelkiego stworzenia, że Ojcem Dziecka, które narodziło się z Maryi jest sam Bóg Ojciec.

Zanim Józef zrozumiał swoją misję i przyjął tę prawdę przeżywał w swoim sercu ogromne strapienie. Nawet dla niego, który był mężem Bożym, sprawiedliwym, a więc świętym, gotowym we wszystkim pełnić wolę Boga, ta prawda była po ludzku nie do pojęcia. Była tym trudniejsza, że całkowicie ufał Maryi. I tutaj pojawia się pierwszy sprawdzian męża wiary. Pomimo tego, że Józef zdawał sobie sprawę, że uczestniczy w wielkiej, nadprzyrodzonej i niepojętej tajemnicy, nie wyłączył myślenia! Jest człowiekiem, który myśli, rozważa, odcieka, bardzo przy tym cierpi i w końcu podejmuje decyzję człowieka wiary! I choć nie o taką decyzje Bogu chodzi, nie jest to jednak decyzja błędna. Jest to decyzja człowieka, który dotarł na szczyt możliwości ludzkiej wiary. Niczego nie rozumiejąc wybiera najlepsze rozwiązanie dla Maryi i Jej Dziecka. Przyjmuje tajemnicę, o której mówi mu Maryja, jednak z szacunku wobec Boga i Jego planu czuje się nie godny dalej być Jej mężem. Stanął przed poważnym dla siebie pytaniem: Skoro Bóg wybrał Ją dla siebie, to czy on, prosty cieśla, może jeszcze być Jej mężem? Józef na to pytanie odpowiada negatywnie: nie! Kierując się posłuszeństwem wobec Prawa Pańskiego usuwa się w cień, chce potajemnie oddalić Maryję, po prostu odejść. Nie chcąc narazić Jej na zniesławienie, zniesławienie przyjmuje na siebie. Biorąc winę na siebie po raz pierwszy chroni Maryję i Dziecię Jezus. Teraz ludzie będą o nim mogli mówić, że jest łotrem, zostawił żonę w ciąży i poszedł! Wobec tak wielkiej tajemnicy to właśnie wiara prowadzi Józefa do wyznania heroicznej miłości do Maryi i Boga, miłości, która nie cofa się przed cierpieniem. Dopiero teraz interweniuje Bóg jakby czekał na taką właśnie decyzję Józefa - bo ona potwierdza jego wiarę i miłość. Pierwsze słowa jakie do niego Bóg kieruje są odpowiedzią, której Józefowi brakowało w jego rozważaniach: Józefie! Maryja jest twoją prawdziwą małżonką, a ty Jej prawdziwym mężem: «Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; (Mt 1). Bardzo wymowne jest to, że po tej Bożej interwencji, kiedy Józef zbudził się ze snu, od razu wziął Maryję do siebie.

W Ewangelii nie zobaczymy już Józefa, który miałby jakieś wątpliwości, co do swej misji. Będą przed nim inne wyzwania i inne cierpienia, będą pytania dotyczące życia, ale nie będzie miał już wątpliwości co do swej tożsamości przy Maryi i Jezusie. Pierwszą cechą człowieka wierzącego jest rozumność jego aktu wiary. Bóg nie każe nam ślepo wierzyć. Pomaga nam w akcie wiary, towarzyszy, prowadzi, wyjaśnia, czeka, daje czas, wspiera i kiedy trzeba interweniuje. Pozwala nam na nasz trud i wysiłek wiary ponieważ traktuje nas poważnie i ten trud nas kształtuje jako osoby. Za aktem wiary musi iść postawa wiary. Będzie się ona wyrażała w tym, że wszystkie swoje decyzje i wybory dokonuje w oparciu o Ewangelię i nauczanie Kościoła.

Wiara zatem nie jest spokojnym portem, do którego zawinę i tam spocznę w jakimś błogostanie. Wiara jest dynamizmem, jest wypłynięciem na głębię i we wszystkich sprawach życia zwracaniem się do Boga. To zakłada zaufanie i traktowanie Jego słów na serio. Najprostszą definicję wiary moglibyśmy wyrazić słowami, że wiara to słuchanie słów Jezusa Chrystusa i branie ich na serio – a więc wprowadzanie w czyn. Człowiek wiary, w sytuacji tajemnicy i wątpliwości, zwłaszcza wtedy kiedy wydarza się coś trudnego i pociągającego za sobą cierpienie, zawsze kieruje się Prawem Bożym i oficjalnym nauczaniem Kościoła! A jeśli wydarzenie jest bez precedensu, cierpliwie trwa na tym fundamencie i czeka, aż Pan pokaże co dalej czynić, dalej w posłuszeństwie tym, których wybrał za pasterzy. Wreszcie prawdziwa wiara potwierdzona zostaje i zawsze wyraża się w czynnej, ofiarnej miłości.

Ks. Stanisław Kozik OSJ


 

Po co człowiekowi pustynia?
(Mk 1,12-15)

Św. Marek, w przeciwieństwie do św. Mateusza i Łukasza, jest niesłychanie oszczędny w opisie kuszenia Pana Jezusa na pustyni. Warto sobie zadać pytanie dlaczego?

Mówiąc mało, pozwala myśleć dużo. Pustynia może być dla człowieka miejscem ucieczki, schronienia się, a może być także miejscem twardej edukacji. Można przeżyć na pustyni szkołę poznania siebie i zapanowania nad sobą; szkołę odhaczenia się od wszystkiego, co wiąże i krępuje człowieka, a co dotychczas dawało mu może złudne, poczucie bezpieczeństwa. Może stanowić znakomitą okazję do uniezależniania się od chorych relacji, od krępujących kontaktów, od nadmiernego przywiązania i pokładania nadziei w materialnych dobrach tego świata.

Pustynia jest szkołą przetrwania, uczłowieczającą człowieka, jeżeli ten zawierzy całkowicie Bogu i w Nim położy swoją nadzieję. To szkoła całkowitego zdania się na wolę Boga i szukania w Nim bezpieczeństwa, w rzeczywistości, która po ludzku, z natury swojej może stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo. Jednocześnie pustynia uwrażliwia na piękno stworzenia, które w pustynnej skromności jawi się, jako szczególnie cenne, lecz i bardzo niebezpieczne.

Mówiąc krótko – pustynia to szkoła wolności!

Liczba 40, wymieniana przez trzech ewangelistów synoptycznych, ma tu swoją wymowę. W połączeniu zaś z terminem – „pustynia”, stanowi konkretne nawiązanie do wędrówki Narodu Wybranego, który wyprowadzony przez Boga z niewoli egipskiej, właśnie na pustyni, przez 40 lat wyzbywał się niewolniczej mentalności i kształtował ludzi, zdolnych do życia na wolności. Przez szkołę pustyni przeszedł Jan Chrzciciel przed podjęciem swej prorockiej działalności. Jezus akceptuje tę szkołę i przyjmuje ją, tym bardziej że podejmuje wypełnienie dzieła bezpośrednio przygotowanego przez Jana. Jest to bardzo ważny etap Jego ludzkiej edukacji, do którego był przygotowany przez dom rodzinny, przez modlitwę, przez Słowo Boże, szkołę i pracę zawodową. Szczególne znaczenie w tym przygotowaniu miał Chrzest w Jordanie i złączone z nim doświadczenie Trójcy Przenajświętszej. Jego ludzka fascynacja Bogiem osiągnęła takie stadium, że przez 40 dni mógł trwać na pustyni, poszcząc, mając władzę nad szatanem i ciesząc się służbą duchów czystych.

Jawi się kolejne pytanie: po co to wszystko?

Po uwięzieniu Jana przyszedł Jezus do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.

Szkoła pustyni była koniecznym doświadczeniem, aby po ludzku przygotować się do nowej misji. Sformułowanie „Czas się wypełnił”, dotyczy kulminacji działalności Słowa Wcielonego na ziemi. Ta misja nie ma końca i my w niej, w naszym czasie i w naszym życiu partycypujemy. Aby świadomie w wypełnieniu czasu uczestniczyć, trzeba się nawrócić i uwierzyć w przesłanie Jezusa.

Jakie dzisiaj pustynia ma dla nas znaczenie?

Od roku, na pewien sposób, doświadczamy pustyni. Uciekamy przed niewidzialnym wrogiem. Pustynią stały się nasze domy. Relacje popękały, oszczędności maleją, źródła wysychają, a diabeł szaleje. To możemy z całą pewnością stwierdzić, że ta pustynia została dopuszczona przez Boga dla naszego dobra. Pewnie po to, abyśmy znormalnieli. Aby mężczyzna stał się mężczyzną, kobieta, kobietą, aby rodzina była rodziną, aby miłość była czysta, aby zło przestało panować, głupota zamilkła, abyśmy odzyskali prawdziwą wolność i zdolność do odpowiedzialnego działania.

Jak długo ten proces potrwa?

Tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Jednego możemy być pewni, że dobro zwycięży. „Czas się wypełnił” i Jezus jest z nami w tej twardej szkole pustyni. Im szybciej się z Nim zjednoczymy, tym szybciej odzyskamy wolność i normalność. Ten proces domaga się twardych decyzji i niekoniecznie wszyscy przez niego przejdą zwycięsko. I choć jesteśmy na globalnej pustyni, to relacje z Nim tworzymy indywidualnie. A więc teraz każdy z nas jest swoistego rodzaju pustelnikiem.

X. Lucjan B.

 


 

 

Nie bój się prosić o cud
(Mk 1,40-45)

Człowiek młody, zdrowy, zaaferowany codziennymi problemami na drodze do świetlanej przyszłości, często ignoruje troskę o swoje zdrowie. Upominany, odpowiada śmiałym stwierdzeniem: „na coś trzeba umrzeć”. I tak zwykle bywa, że w tym zabieganiu, pewnego pięknego dnia następuje zderzenie z owym „coś”, zderzenie z poważną chorobą. Wyniki badań, rozmowa z lekarzem, gorączkowe poszukiwania w internecie, konfrontacja z terminami medycznymi, do tej chwili zupełnie nam obcymi, całkowicie zmieniają optykę naszego życia. Misternie budowane życiowe plany w jednej chwili przestają istnieć, a świat dotychczasowych wartości ulega natychmiastowej przebudowie. Wielu nam życzliwych w takiej chwili będzie radziło dobre szpitale, znanych specjalistów, skuteczne metody. Zaczyna się gorączkowe szukanie znajomości i tzw. wejść. Jest to coś absolutnie naturalnego i pewnie dobrym znakiem, że chory staje do walki o swoje życie. I tu jawi się niezmiernie ważny element, a mianowicie psychiczne nastawienie chorego. Ten, który zna misję swojego życia i wie jakie zadania stawia przed nim Stwórca, jest o wiele bardziej podatny na leczenie, niż człowiek, który żyje bez uświadomionego celu.

Niebagatelną rzeczą jest porządek w sumieniu. To właśnie tu, w tej przestrzeni, w której dochodzi do spotkania z „ukrytym Bogiem” (Wiktor Frankl), dokonuje się jeden z najważniejszych procesów powrotu człowieka do zdrowia. Znakomicie opisał to św. Marek: Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”.

Ta scena uzewnętrzniła to, co stało się w sumieniu człowieka, trądem skazanego na podwójną śmierć. Wówczas bowiem, trąd był chorobą nieuleczalną, a do tego dochodziło odrzucenie chorego przez ludzi, jako grzesznika, niebezpiecznego zarówno pod względem moralnym, jak i sanitarnym. Precyzyjnie ujmuje to Księga Kapłańska: Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: „Nieczysty, nieczysty!”. Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem.

Uszy trędowatego były wyczulone na wszystkie informacje dające jakąkolwiek nadzieję, usłyszały o Jezusie i Jego boskiej mocy. W swoim sumieniu przyjął to za prawdę i dał temu wyraz, przychodząc do Niego, upadając na kolana i wyrażając swoją prośbę słowami – Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić. Fantastyczne wyznanie wiary i całkowite oddanie się woli Boga.

Jezus: zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony.

Przyznam, że kiedy sam znalazłem się w sytuacji porównywalnej do trędowatego, to ta jego postawa, jego modlitwa zaczęły mi, przy każdej Komunii św. towarzyszyć. Było i jest to doświadczenie przez wiarę dotknięcia samego Boga, Jezusa Chrystusa ukrytego pod postacią chleba i wina. Było to i jest wypowiadane w mojej duszy: - jeśli chcesz i Jego odpowiedź: - chcę. Pragnę, aby to tak już pozostało, a przewrócony chorobą świat wartości pozostał trwały i zdrowy.

Nie bójmy się więc prosić Jezusa o cud, tak jak to uczynił trędowaty. Przecież uzdrowienia duszy i ciała były i są nadal misją Wcielonego Słowa.

Ks. Lucjan Bielas


 

Sensowna teściowa
(Mk 1,29-39)


Uwolnienie opętanego w synagodze w Kafarnaum, nie było pierwszym cudem, jakiego dokonał Jezus. Wcześniej był obecny na weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie w cudowny sposób przemienił wodę w wino. Zachowanie się Jezusa w synagodze, Jego słowa i Boska moc, jaką okazał pośród zgromadzonych tam mężczyzn, po ludzku stały się jego znakomitą autoreklamą. Natychmiast rozeszli się oni do swoich domów i mieli o czym opowiadać.

Tymczasem Jezus udał się do domu Szymona i jego brata Andrzeja. Udali się tam również ich wspólnicy, Jan i Jakub. Wszystkich wspólników rybackiej firmy połączyła teraz nowa misja do której Jezus ich powołał.

Kiedy pełni wrażeń, przekraczali próg domu, w którym zapewne wiele razy wcześniej bywali, natychmiast podzielili się z nowym Mistrzem domowym kłopotem, a mianowicie, teściowa Szymona leżała w gorączce. O jego żonie i dzieciach nic Ewangeliści nie wspominają. Musiała więc zaistnieć taka sytuacja życiowa, że teściowa, znalazła się pod opieką zięcia, co było w tamtejszym zwyczaju. Teraz była chora.

Św. Marek, który w swej Ewangelii zapisał katechezę Piotra Apostoła zostawił nam niesłychanie subtelny, intrygujący i piękny obraz jego teściowej. Odnosimy wrażenie, że była to kobieta wyjątkowa. Jezus ująwszy ją za rękę, podniósł. Pięknym ludzkim gestem ujęcia za rękę, okazał Boską moc. Jakże niezwykła w swej zwyczajności była jej reakcja - uzdrowiona, bez słowa komentarza wstała i usługiwała im. Można powiedzieć, że miała w sobie ukształtowanego ducha służby i pewnie była to jej naturalna postawa. Jednakże od tego momentu, uzdrowiona przez Boga, wróciła do służby, ale już zupełnie inna. To była jej świadoma i wolna decyzja. Służba stała się w jednym momencie jej największym zaszczytem, jaki mógł ją w życiu spotkać. Służyła teraz samemu Bogu i ludziom. I to nie była jakaś wymyślona idea, to była konkretna służba, osoba osobie - Jezusowi Bogu-Człowiekowi i braciom.

Zapewne wielu, spośród cudownie uzdrowionych wraca do swoich zajęć, obojętnie na jakim są szczeblu, tak jak do służby. Wraca, będąc już zupełnie innymi ludźmi. Są wolni i bogatsi o doświadczenie Jego szczególnej obecności w ich życiu i Jego mocy. To doświadczenie , jeżeli jest prawdziwe, tak jak to było z teściową Szymona, przekłada się na służbę każdemu człowiekowi, niezależnie od zajmowanego miejsca w społecznej hierarchii. Można powiedzieć za św. Łukaszem, że mają głębszą świadomość, że "ręka Pańska jest z nimi" (por. Dz 11,21).

Może niekoniecznie trzeba w życiu oczekiwać cudownej, nadprzyrodzonej interwencji Boga. Może wystarczy chwila refleksji rozumu oświeconego wiarą, aby powrócić do naszych zadań, do szkoły, do korporacji, do firmy, do administracji, do policji, wojska itp., świadomie służąc Jezusowi Bogu i ludziom.

Zaciekle walczył do niedawna świat z niewidzialnymi terrorystami. Oczywiście, że byli, ale jakże ich medialnie rozdmuchano? Walczy teraz świat z niewidzialnym wirusem. Oczywiście, że jest, ale jak nim medialnie terroryzuje? Za tymi sztucznie wygenerowanymi zasłonami, niewielu myśli o zniewoleniu wszystkich. Wydaje się, że jest to proces nieuchronny. Czy rzeczywiście nic nie możemy zrobić? Teściowa Szymona pokazała sposób. Jej zięć, też się tego nauczył. Znakomicie pojął to św. Paweł i wszyscy członkowie Kościoła Chrystusowego, którzy poważnie Go traktują. Choć jest ich niewielu, ale mogą wiele, bo z nimi jest Chrystus!

Ks. Lucjan Bielas


 

Dlaczego Jezus nie ratuje nas, tak jakbyśmy tego oczekiwali?
(Mk 1,14-20)

Komu podpadł Jan Chrzciciel?

Niewątpliwie jego nauczanie nie było miłe przedstawicielom świątyni, gromadził tłumy. Był popularny, a poza tym wzywał do prawdy, a co za tym idzie odejścia od grzechu. To nie była droga ich pobożności, a na dodatek pewnego rodzaju konkurencja, choć przecież sam był z rodu kapłańskiego. Chociaż nie mamy wprost dowodów na to, że przywódcy religijni Narodu maczali paluszki w uwięzieniu Jana, to jednak możemy przypuszczać, że dla wielu z nich zniknięcie tłumów i zamilknięcie Jana było komfortową sytuacją.
Sprawcą uwięzienia Jana, można powiedzieć fizycznym, był Herod Antypas. Był to wtedy prawie pięćdziesięcioletni pan, uwikłany w konkubinat ze swoją krewną i bratową, Herodiadą. Ta dama wtedy już dobrze po czterdzieste wniosła w ten związek swój dominujący charakter, bezwzględne zachowanie (zapewne po dziadziusiu, Herodzie Wielkim) i córkę Salome, z pierwszego małżeństwa. Jej charakter, niemający wiele wspólnego z prawdziwą kobiecością, przeszedł do historii świata przez fakt przymuszenia Heroda Antypasa do uwięzienia Jana Chrzciciela i do jego zabójstwa, który to otwarcie krytykował ich związek, jako niepodobający się Bogu (Mt 14,1-12). Uwięzienie i zabójstwo Jana Chrzciciela przyniosły ulgę jego przeciwnikom. Niewygodny prorok zamilkł, tłumy się rozeszły, uczniowie powrócili do swych domów i zajęć.

- Czy więc Jan przegrał?

- Nic podobnego! Jan zwyciężył, nie ugiął się bowiem przed grzechem i kłamstwem. Śmiercią swoją przypieczętował prawdziwość nauki, którą głosił jako prorok z polecenia samego Boga.

- Dlaczego to, Pan Jezus po ludzku rzecz ujmując, zachował się biernie wobec faktu uwięzienia Jana?

Patrząc na całe dzieło zbawienia, na śmierć Jezusa i Jego zmartwychwstanie, odpowiedź jest prosta – to uwięzienie wpisywało się w całość dzieła odkupienia. Są wartości większe niż doczesne życie człowieka. Wiedział o tym Jezus, wiedział o tym Jan. Jezus zostawił Jana, jako człowiek, ale będąc prawdziwym Bogiem, nigdy Jana nie opuścił. I on, to też wiedział.

- Czy trud Jana i zaangażowanie uczniów poszło na marne?

Jezus pozwolił umrzeć Janowi, ale nie jego dziełu, dlatego też Ewangelista napisał: Gdy Jan został uwięziony, przyszedł Jezus do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Tu w Galilei nad brzegiem jeziora odnalazł uczniów Jana, których wcześniej poznał przy Proroku. Posiadali małą firmę rybacką, umieli ciężko pracować w zespole i to w trudnych warunkach, a przy tym z największą powagą traktowali sprawy wiary. Mieli swojego bossa Szymona, który z natury znakomicie nadawał się do pełnienia funkcji szefa. Posiedli umiejętność nawiązywania kontaktów z klientami, ponieważ ryby trzeba było sprzedać jak najszybciej. Jako przedstawiciele klasy średniej, byli najlepiej przygotowani do przyjęcia Ewangelii i skutecznego jej głoszenia. Ani uczeni, ani bogacze, ani bezrobotni, nie dysponowali takimi osobistymi walorami, jak ci prości rybacy.

Tak więc Jezus podjął dzieło Jana i przejął jego uczniów po to, aby stworzyć nową rzeczywistość – Kościół. Kształtował małą grupę Apostołów, jednocześnie działając z tłumami. Zachował przez to, właściwe proporcje między elitarnością z jednej strony a otwarciem się na świat z drugiej.

Warto o tym pamiętać szczególnie dziś, kiedy wielu słabnie w wierze i odchodzi z Kościoła w przekonaniu, że dni jego są policzone. Ten proces, nie pierwszy w historii, zapewne będzie się jeszcze pogłębiał, aż odpadną wszyscy pozbawieni żywej łączności z Chrystusem. On – Jezus swojego dzieła, swojego Kościoła nigdy nie opuści. I choć następcy św. Piotra i Apostołów są nieraz bardzo słabi i ułomni, to On Jezus Wszechmocny Bóg, i tak jest z nimi. Tak naprawdę idzie więc o łączność z Nim, przy jasnym nazywaniu zła, złem. I tu znów św. Jan jest znakomitym przykładem. Bywa, że niektórzy kapłani, biskupi i wierni odchodzą od Kościoła zgorszeni, uważając, że wiedzą lepiej i że są bardziej święci. Choć ich krytyczne spojrzenie może być całkiem słuszne, to odejście jest piramidalną głupotą. Za Wiktorem Franklem, który sparafrazował słowa La Rochefoucaulda, można pokusić się o stwierdzenie: „że jak wichura gasi nikły płomień, ale podsyca ogień, tak samo przeciwności losu i tragedie podkopują słabą wiarę, lecz umacniają silną”.

Ks. Lucjan Bielas


 

Rok Jubileuszowy św. Józefa Oblubieńca i Opiekuna

Z wielką radością i nadzieją przyjęliśmy wiadomość, że z okazji 150. rocznicy ustanowienia św. Józefa Patronem Kościoła powszechnego, papież Franciszek napisał list apostolski „Patris corde" oraz ogłosił Rok Jubileuszowy na cześć św. Józefa. Rok jubileuszowy trwa od dnia 8 grudnia 2020 roku i zakończy się 8 grudnia 2021, w dniu kolejnej rocznicy ogłoszenia przez papieża Piusa IX św. Józefa Patronem Kościoła Katolickiego oraz w dniu poświęconym Najświętszej Maryi Pannie Niepokalanej, Oblubienicy św. Józefa. To wielki znak nadziei dla Kościoła w tych niełatwych czasach i szansa dla nas wszystkich - spragnionych pokoju i nadziei, by o św. Józefie może sobie na nowo przypomnieć, Jego opieki wypraszać i za Jego wstawiennictwem do Boga w tych dniach kierować nasze modlitwy.

Św. Siostra Faustyna w swym „Dzienniczku" zapisała kiedyś takie słowa: „Święty Józef zażądał, abym miała do Niego nieustanne nabożeństwo. Sam mi powiedział, abym odmawiała codziennie trzy pacierze i raz „Pomnij". Patrzył się z wielką życzliwością i dał mi poznać, jak bardzo jest za tym dziełem, obiecał mi swą szczególniejszą pomoc i opiekę. Codziennie odmawiam te żądane modlitwy i czuję Jego szczególną opiekę". (Dz. 1203)

Te słowa winny nas jeszcze bardziej mobilizować do modlitwy zanoszonej do Boga za wstawiennictwem św. Józefa, a przeżywany Rok Jubileuszowy jest dobrą okazją, by skorzystać z daru specjalnych Odpustów, które na mocy decyzji Ojca Świętego Franciszka można uzyskać. W ten sposób każdy z nas może na wzór św. Józefa wzmacniać codziennie własne życie wiary, w pełni realizując wolę Bożą.

Przez odpust rozumie się darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych (KKK 1471).

  1. Aby uzyskać odpust, trzeba być w stanie łaski uświęcającej. Wyzbyć się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet powszedniego.
  2. Odpust można uzyskać tylko jeden raz w ciągu dnia. Można zyskać go dla siebie lub ofiarować za zmarłych.

Zgodnie z dekretem Penitencjarii Apostolskiej udziela się daru Odpustu zupełnego pod zwykłymi warunkami (tzn. sakramentalna spowiedź, Komunia eucharystyczna oraz modlitwa zgodna z intencjami Ojca Św.) wiernym, którzy odrywając się w duchu od wszelkiego grzechu, uczestniczyć będą w Roku Św. Józefa w okolicznościach i na sposoby określone przez Penitencjarię Apostolską: 

  1. Udziela się odpustu zupełnego wszystkim, którzy przez co najmniej pół godziny będą rozważać Modlitwę Pańską lub wezmą udział w jednym pełnym dniu skupienia, zawierającym rozważanie o Św.Józefie.
  2. Udziela się odpustu zupełnego tym, którzy na wzór Św. Józefa spełnią uczynek miłosierdzia względem ciała lub względem duszy.
  3. Udziela się odpustu zupełnego wiernym, którzy odmawiać będą Różaniec Święty w rodzinach i pomiędzy narzeczonymi.
  4. Udziela się odpustu zupełnego każdemu, kto powierzać będzie codziennie swoją działalność opiece Św. Józefa, a także każdemu wiernemu, wzywającemu Rzemieślnika z Nazaretu w modlitwach wstawienniczych za tych, którzy szukają pracy, aby mogli znaleźć zajęcie, oraz aby praca wszystkich ludzi była bardziej godna.
  5. Udziela się odpustu zupełnego wiernym, którzy odmawiać będą Litanię do Św. Józefa (w tradycji łacińskiej) lub Akatyst do Św. Józefa, w całości lub przynajmniej w odpowiedniej części (w tradycji bizantyjskiej), lub też jakąś inną modlitwę do Św. Józefa, przypisaną jako własna w różnych tradycjach liturgicznych, w intencji Kościoła prześladowanego od wewnątrz i od zewnątrz oraz w intencji ulżenia wszystkim chrześcijanom, którzy cierpią prześladowania wszelkiego rodzaju.
  6. Celem potwierdzenia powszechności patronatu Św. Józefa w Kościele, poza wspomnianymi wyżej okolicznościami, Penitencjaria Apostolska udziela odpustu zupełnego wiernym, którzy odmówią dowolną prawnie zatwierdzoną modlitwę lub akt pobożności na cześć Św. Józefa, np. : „Do Ciebie, Św. Józefie", szczególnie w dniach 19 marca i l maja, w Święto Św. Rodziny Jezusa, Maryi i Józefa, w Niedzielę Św. Józefa (w tradycji bizantyjskiej), 19 dnia każdego miesiąca i w każdą środę, będącą dniem poświęconym temu Świętemu w tradycji łacińskiej.
  7. W obecnej sytuacji publicznego zagrożenia zdrowia, rozszerza się dar odpustu zupełnego w sposób szczególny na osoby w podeszłym wieku, na chorych, umierających i wszystkich tych, którzy z usprawiedliwionych racji nie mogą wyjść z domu, a którzy odrywając się w duchu od wszelkiego grzechu oraz z intencją wypełnienia, gdy tylko to będzie możliwe, zwykłych warunków, odmówią w domu lub tam, gdzie zatrzymuje ich przeszkoda, akt pobożności na cześć Św. Józefa, pocieszyciela chorych i Patrona Dobrej Śmierci, ofiarując z ufnością Bogu boleści i niedogodności własnego życia.

 

Czy kościoły stały się dziś bezużyteczne?
(J 1,35-42)

To pytanie postawił ostatnio Gerhard Wegner na łamach Frankfurter Allgemeine Zeitung (14. 01. 2021). Zdaniem Autora, zarówno wypowiedzi niemieckich, poważnych przedstawicieli Kościoła sugerujące, że Bóg nie ma z Covidem-19 nic wspólnego, a także zamknięte kościoły i brak duchowego wsparcia potrzebującym, sprawiły, że tylko niewielu szuka w tych trudnych czasach oparcia w wierze. Powołując się na badania Marii Sinnemann z Instytutu Nauk Społecznych Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD), Wegner stwierdza, że w tej trudnej sytuacji, bardziej niż wiara „dla zdecydowanej większości ludzi, ważniejsze są takie czynniki, jak optymizm, poczucie własnej wartości i dobrzy przyjaciele”.

Mając świadomość specyfiki relacji społeczno-wyznaniowych naszych zachodnich sąsiadów, można by taką opinię poddać krytyce, choć trudno całkowicie ją zdyskredytować. Jest w niej wiele ziaren prawdy, łatwo dostrzegalnych i w naszej polskiej rzeczywistości.
Jedno z tych ziaren można dotknąć prostym pytaniem, jakie Jezus Chrystus nieustannie nam, którzy deklarujemy naszą przynależność do Jego Kościoła: - czy rzeczywiście wierzymy w Jego obecność?

Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: „Oto Baranek Boży”. To wystarczyło, aby ci dwaj tak otwarli się na Jezusa, że zostawili Jana i poszli za Nim. Jak wielkim autorytetem był dla nich Jan, skoro wystarczyły trzy słowa, aby zmieniło się ich życie. Można tę decyzję opisać, idąc za św. Augustynem – wybrzmiał głos, a oni poszli za Słowem. Jak głęboka była nauka o Zbawicielu, przekazana im przez Jana, skoro ten skrót myślowy – Oto Baranek Boży, pokazał im syntezę Starego i Nowego Testamentu, ofiarę baranka paschalnego i ofiarę Mesjasza? Jak wielka była wiara Jana, kiedy wskazując przechodzącego Cieślę z Nazaretu, widział w nim Boga? Jak żył Jan, że przez jego życie, przez jego codzienność mogli zobaczyć Zbawiciela, na którego czekali?

Ponad 43 lata codziennie sprawuję Eucharystię i unosząc hostię, wypowiadam, do zgromadzonych braci i sióstr, słowa: „Oto Baranek Boży…”. Ponieważ ten fragment liturgii tak mocno wpisuje się w spotkanie Jana i jego uczniów z Jezusem, nie mogę pytań dotyczących Jana uniknąć, nie mogę, nie odnieść ich do siebie. Są one dziś niewątpliwie wzmocnione Covidem-19 i wszystkim tym, co jest z nim związane w Kościele. Mam świadomość tego, że przede wszystkim mogę zmienić siebie. Jest to więc czas dla mnie, a może i dla innych pogłębienia pobożności eucharystycznej. To od naszej wiary, wyrażającej się w naszej codzienności i wszystkich tworzonych przez nas relacjach zależy, czy Msza św. jest jedynie pustym gestem liturgicznym, który wypada tradycyjnie uczynić przy okazji uroczystości rodzinnych lub publicznych, czy też jest rzeczywistym spotkaniem ze Wcielonym Bogiem Jezusem Chrystusem i bycie z Nim tam, gdzie On mieszka. To od naszej wiary, kapłanów i wiernych zależy, czy Msza św. jest centralnym wydarzeniem, czy jedynie przysłowiowym kwiatkiem do kożucha.

Ktoś może powiedzieć, a co to ma do tzw. kryzysu Kościoła?

Powiem prosto - wszystko!

Bo tu jest jego istota.

Ks. Lucjan Bielas


 

Sens w życiu człowieka
(Mk 1, 7-11)

Kiedy Jezus wchodził w wody Jordanu, aby przyjąć chrzest z rąk Jana, miał ok. 35 lat. Był to niewątpliwie przełomowy moment w Jego życiu i Jego działalności, a i nie bez znaczenia w życiu każdego z nas. Warto więc zastanowić się nad tym, kim był Jezus przed chrztem, i kim stał się, po jego przyjęciu?

Po śmierci Heroda Święta Rodzina powróciła do Palestyny i osiedliła się w Nazarecie, pracując i wychowując Jezusa. Kluczowym wydarzeniem tego okresu ich życia, była pielgrzymka do świątyni jerozolimskiej, kiedy Jezus miał 12 lat. W stałym zwyczaju pielgrzymowania, jaki praktykowali, te święta Paschy były wyjątkowe, zarówno dla Jezusa, jak i dla nich. Zaginął im, aby się odnaleźć i to w jak najszerszym tego słowa znaczeniu. Niewątpliwie wpłynęło na to dojrzałe przeżycie przez Niego świąt Paschy, samotny powrót do świątyni, rozmowa z Ojcem Niebieskim w Jego domu, konfrontacja z Jego słowem podczas rozmowy z uczonymi w Piśmie. Jego człowieczeństwo odnalazło Jego Bóstwo, a On wiedział już, kim tak naprawdę jest – Synem Ojca Przedwiecznego. Takim Go odnaleźli ziemscy Rodzice Maryja i Józef. Takim wrócił do domu w Nazarecie i był im posłuszny i od nich się uczył prawdziwie ludzkiego życia. Takim przez ponad 20 lat pracował jako cieśla. Z całą pewnością możemy przyjąć, że regularnie pielgrzymował do świątyni, że regularnie świętował szabat i modlił się w synagodze, że nieustannie podczas dnia i nocy, trwał w łączności ze swym Niebieskim Ojcem, że studiował i żył słowem Bożym. Z całą pewnością możemy przyjąć, że był znakomitym synem swoich Rodziców, że był prawdziwym mężczyzną, uczciwym i wrażliwym człowiekiem oraz odpowiedzialnym fachowcem. Przez bliską relację z Bogiem, musiał być niezmiernie bliski drugiemu człowiekowi, co zapewne było odczuwalne w indywidualnych kontaktach. Odpowiedzialnie zarządzając swym ludzkim sercem i uczuciami, nie założył własnej rodziny, bo wiedział, jaka jest Jego misja w planach Ojca Niebieskiego.

Ten Jezus Chrystus wchodzi w wody Jordanu i domaga się chrztu od Jana. Rozpoczyna tym samym nowy rozdział realizacji Swojej mesjańskiej misji. Sam nie potrzebując chrztu nawrócenia, wchodzi w dzieło przygotowywane przez Jana Chrzciciela, by zgodnie z wolą Ojca je wypełnić. To niezwykłe objawienie się Boga w Trójcy Przenajświętszej, które wtedy miało miejsce, jest jakże ważne zarówno dla człowieka Jezusa, a także dla Jana i dla mnie.

Dlaczego dla mnie?

Przez sakrament chrztu, nieświadomie przyjęty i świadomie zaakceptowany jestem uczestnikiem misji Chrystusa na tym świecie. Przez Eucharystię jestem z Nim tak mocno złączony, jak tylko to możliwe, by człowiek tu i teraz połączył się z Bogiem Trójjedynym. Jezus więc nie tylko pokazuje mi jak żyć z Bogiem, ale jest ze mną, jeśli tylko ja wyrażę na to zgodę. Jest tu moja wolność, ale i świadomość, że tylko z Bogiem i w Bogu życie ma sens – jest prawdziwie życiem człowieka.

Może więc warto jeszcze raz przemyśleć sobie, co to znaczy być chrześcijaninem w czasie kiedy chrzest jest traktowany jako niewiele znaczący epizod rodzinnej tradycji, a postawy życiowe proponowane przez ten świat są jedynie żałosną karykaturą człowieczeństwa, choć na krótką chwilę wydają się atrakcyjne?


Ks. Lucjan Bielas


 

Istnieje możliwość ponownych narodzin!
(J 1,1-18)

„Boże Narodzenie nie jest czymś, co się wydarzyło, np. jak bitwa pod Waterloo; jest ono czymś, co się dzieje”. Warto przemyśleć, to trafne spostrzeżenie abp. Fultona J. Sheena i nie przegapić tego, co się dzieje. Jeśli znamy dokładną datę wspomnianej bitwy na 18 czerwca 1815 r., to nie mamy możliwości i może nigdy jej nie będziemy mieli, określenia dokładnej daty wydarzenia, które na pewno miało miejsce, a którym było narodzenie Jezusa Chrystusa. Jest to, może nie tylko szkoła pokory dla historyków, ale zachęta do refleksji, i to zarówno dla teologów, jak i każdego z nas. Syn Boży nie zostawił daty swojego narodzenia, albowiem nieustannie dzieje się ono w duszy i sercu każdego człowieka, który przed Bogiem nie zamknął drzwi.

Nic piękniejszego nie może człowieka spotkać w życiu od przyjęcia Boga i nic głupszego, od oddalenia się od Niego. Tak jasno mówi o tym św. Jan Ewangelista: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Nie trudno domyślić się, że tym Słowem jest MIŁOŚĆ. Bóg jest Miłością i z tej miłości stwarza świat i człowieka, każdego człowieka. Tylko patrząc na świat i na siebie w kategoriach miłości, czyli kochając, człowiek jest prawdziwie mądry, czyli oświecony. Każdy jest zdolny i powołany do miłości i dlatego św. Jan dalej stwierdza: Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi.

Miłość, którą jest Bóg, nie odbiera człowiekowi wolności: Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. W tych słowach św. Jan stwierdza, że ludzie posunęli się do głupoty, odrzucenia swojego Stwórcy, do odrzucenia swojego Zbawiciela – Jezusa Chrystusa.

Nie wszyscy jednak zgłupieli!

Kolejne stwierdzenie Ewangelisty jest dziś dla nas kluczowe: Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas.

Bóg przez św. Jana mówi o drugim narodzeniu człowieka i to narodzeniu z samego Boga. Dochodzi do niego bez cielesnego pośrednictwa, ale przez przyjęcie Słowa, jakim jest Jezus Chrystus. Jest to narodzenie z wiary i jego skutkiem jest stanie się „dzieckiem Boga”. To zupełnie nowa relacja i nowe perspektywy dla stworzonego człowieka na tym świecie, a które pozwalają wejść w niestworzoną rzeczywistość samego Boga. Tylko takie bycie dzieckiem Boga, daje prawo do bycia dziedzicem tego, co Boskie. Wiele się o tym mówi, niewielu bierze to poważnie.

W czasie zaskakującej nas przebudowie tego świata i jego relacji i zupełnie niepewnego jutra warto narodzić się na nowo, aby być spokojnym o wieczność. Paradoksalnie, tylko taka postawa daje komfort w doczesności.

Warto postawić sobie istotne pytania: – czy rzeczywiście pozwoliłem Bogu-Jezusowi, aby narodził się we mnie? Jeśli tak, to: - Czy wierzę w Jego obecność w Eucharystii? - Czy tak jak On przebaczam nieprzyjaciołom?

Ks. Lucjan Bielas


 
<< Początek < Poprzednia 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 Następna > Ostatnie >>

Strona 58 z 73

Statystyki

mod_vvisit_counterDziś177
mod_vvisit_counterWczoraj595
mod_vvisit_counterW tym tygodniu2026
mod_vvisit_counterW tym miesiącu18183
mod_vvisit_counterWszystkich1482771

W każdy trzeci czwartek miesiąca o godz. 18.00 jest Msza św. o św. Bracie Albercie patronie naszej parafii. Po Mszy św. jest Nowenna do naszego patrona z ucałowaniem jego relikwii.
Po modlitwie Spotkanie biblijne. Zapraszam serdecznie wszystkich wiernych!

W każdy czwarty czwartek miesiąca o godz. 18.00 jest Msza św. o św. O.Pio. Po Mszy św. modlitwy do Świętego z ucałowaniem jego relikwii, a potem spotkanie Grupy Modlitwy św. O.Pio.
Zapraszam serdecznie wszystkich wiernych!

Projekt i wykonanie Alanet